W dniu startu zmieniłam swoje podejście. Stwierdziłam, że
nie może być wszystko na nie. Na miejscu kogo bym nie spotkała to słyszałam
pytanie: Na jaki wynik lecisz? Wszyscy biegli na „życiówki”. Ja też miałam swój
plan. Chciałam przebiec te 10km w okolicach 50min, a najlepiej tak żeby mnie nic nie bolało,
żebym mogła cieszyć się tym biegiem. W głowie nawet miałam nadzieję, że zrobię
to nieco szybciej.
Niektórzy nie lubią pętli, ale one mnie nie przeszkadzają.
Gdy mijam innych biegaczy, wyszukuję znajomych twarzy, macham im, przybijam
piątki, dopinguję. Oni mnie też. To dzięki temu biegnie się lepiej, a kilometry
lecą szybko.
Gdy tylko zauważyłam metę, a czas na zegarku pokazywał 44:10
zawzięłam się by złamać 45 min! Zatrzymałam zegarek. Zobaczyłam 44:43. Podeszła
do mnie Madzia, która przytuliła i w tym momencie łzy napłynęły do oczu.
Gdy po chwili
ochłonęłam i zobaczyłam, że tak naprawdę do pełnego dystansu brakło 170m trochę
się zniesmaczyłam. Chociaż radość była
ogromna, że po takich problemach jakie ostatnio mnie spotkały, gdzie nie miałam
ochoty biegać, buty i ciuchy najchętniej bym wyrzuciła - udało się nabiegać coś
takiego!
Ale teraz najważniejsze, że chęci i motywacja powróciły! Mam
nadzieję, że będzie to trwało jak
najdłużej, a najlepiej wieczność.



