czwartek, 16 czerwca 2016

V Bieg AGH




Na ten bieg zapisałam się za namową innych. Na początku nie chciałam startować. Im bliżej dnia startu tym bardziej byłam zrezygnowana. Patrząc na to, iż tydzień wcześniej na parkrun biegło mi się okropnie, bałam się co będzie tutaj. Na parkrun gdzieś po 4km mijając  swój samochód, miałam ochotę wsiąść i odjechać. I nawet bym to zrobiła, gdyby nie to, że kluczki od auta czekały na mnie na mecie…



W dniu startu zmieniłam swoje podejście. Stwierdziłam, że nie może być wszystko na nie. Na miejscu kogo bym nie spotkała to słyszałam pytanie: Na jaki wynik lecisz? Wszyscy biegli na „życiówki”. Ja też miałam swój plan. Chciałam przebiec te 10km w okolicach 50min,  a najlepiej tak żeby mnie nic nie bolało, żebym mogła cieszyć się tym biegiem. W głowie nawet miałam nadzieję, że zrobię to nieco szybciej.




Niektórzy nie lubią pętli, ale one mnie nie przeszkadzają. Gdy mijam innych biegaczy, wyszukuję znajomych twarzy, macham im, przybijam piątki, dopinguję. Oni mnie też. To dzięki temu biegnie się lepiej, a kilometry lecą szybko. 


Gdy tylko zauważyłam metę, a czas na zegarku pokazywał 44:10 zawzięłam się by złamać 45 min! Zatrzymałam zegarek. Zobaczyłam 44:43. Podeszła do mnie Madzia, która przytuliła i w tym momencie łzy napłynęły do oczu.

 Gdy po chwili ochłonęłam i zobaczyłam, że tak naprawdę do pełnego dystansu brakło 170m trochę się zniesmaczyłam.  Chociaż radość była ogromna, że po takich problemach jakie ostatnio mnie spotkały, gdzie nie miałam ochoty biegać, buty i ciuchy najchętniej bym wyrzuciła - udało się nabiegać coś takiego!


 To był bardzo dobry sprawdzian dla mojej głowy. Raz zeszłam z trasy więc mogłam zrobić to po raz kolejny gdy coś w trakcie idzie nie tak. Ale nie tym razem. Ani przez chwilę nie pomyślałam o tym, a  tego ostatnimi czasy się obawiałam.  

Ale teraz najważniejsze, że chęci i motywacja powróciły! Mam nadzieję, że będzie to trwało  jak najdłużej, a najlepiej wieczność.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz